Ministerstwo Finansów od dłuższego czasu chwali się tzw. CITem estońskim. I trzeba przyznać, że ma czym. Nowe przepisy udało się uchwalić tzw. rzutem na taśmę. I to chyba ostatnia rzecz, którą warto się chwalić.
Polski „CIT estoński” z estońskim CITem zbyt wiele wspólnego nie ma. Niektórym on bardziej przypomina rosyjską ruletkę. Jeżeli ktoś szuka mocnych przeżyć – dobre i to.
Ale o co w tym tak naprawdę chodzi? Estoński system podatkowy jest uważany za jeden z najlepszych na świecie. Został skonstruowany w oparciu o mechanizmy przepływów pieniężnych, tzn. dopóki pieniądz się kręci w biznesie, opodatkowany nie jest, a skorzystać z tego może każdy. Prostota i atrakcyjność modelu jest bezdyskusyjna, a i korzyści dla kraju są spore, bo system zachęca (nie zmusza) do inwestowania. A jeżeli zechcemy konsumować, to płacimy podatek tylko od tego co faktycznie wypłacimy. Do tego jednolitość systemu pozwala na spore oszczędności czasu, nie marnowanego na analizy wielu alternatywnych wariantów opodatkowania.
Logika polskiego systemu jest nieco inna. Wariantów opodatkowania mamy bez liku, a większość z nich obwarowana jest solidnym kordonem kar i sankcji mających zniechęcać do oszustw. Żeby „ułatwić” podejmowanie decyzji, wprowadzony został CIT estoński, korzystający z naszego bogatego dorobku zachęt siłowych i znanej i cenionej na świecie prostoty i zrozumiałości polskiego prawa. Ministerstwo Finansów wykazało się też daleko idącą konsekwencją i wydało projekt objaśnień do tego uproszczenia liczące ponad 120 stron okraszonych wzorami matematycznymi mogącymi spokojnie stanowić zadanie dla maturzystów na poziomie rozszerzonym.
A zatem do roboty! Nadchodzi wieczór i szykujemy się do wyjścia do tego najmodniejszego zdaniem Ministerstwa Finansów klubu – klubu estońskiego. Zanim jednak wyjdziemy z domu, musimy zaglądnąć do portfela i zastanowić się czy nas na to stać, bo członkostwo wyklucza możliwość poszukiwania inwestorów chętnych do dofinansowania nas. A to z prostej przyczyny – naszymi wspólnikami mogą być tylko osoby fizyczne. Spółki i fundusze spowodują, że albo do klubu w ogóle nie zostaniemy wpuszczeni, albo z niego z hukiem wylecimy. Jeżeli po przemyśleniu wydaje nam się, że przecież zawsze możemy się zadłużyć i wtedy nikt nas nie wyrzuci, to mamy rację – wydaje się nam. Korzystać z kredytów i pożyczek możemy, ale obligacje to istne pole minowe. Gdybyśmy wpadli na pomysł emisji obligacji notowanych na np. Catalyst z klubu wylecimy z hukiem.
Ale powiedzmy, że podołamy. No to przechodzimy do sprawy biletu. Okazuje się, że wstąpienie do tego elitarnego klubu to nie jest tania rzecz. Musimy opodatkować wszystkie różnice między wynikiem księgowym i podatkowym, a wybrani musza do tego ustalić dość egzotyczny dochód z przekształcenia. Brzmi fajnie, ale kryje się za nim nadwyżka wartości rynkowej naszego majątku nad historycznie ustaloną wartością podatkową. Ergo – kupiłeś coś dawno temu i tanio, to teraz wstępując do klubu Estończyków opodatkuj to jakbyś sprzedawał. Podobny mechanizm już mamy – tak zwany exit tax dla tych, którzy chcą się z Polski wynieść i pożegnać z polskim fiskusem – oni też muszą opodatkować przyrost wartości majątku, choć go nie sprzedają. Tylko, że uciekinierzy płacą ten podatek jako bilet wyjazdowy, a wstępujący do klubu Estończyków jako bilet wstępu. Ale spokojnie – jak nas nie stać na opłacenie tego biletu, to tragedii nie ma – możemy to sobie rozłożyć na 3 lata.
Załóżmy, że się udało. Zaszaleliśmy, wzięliśmy trzyletni kredyt u fiskusa na wspomniany podatek, a w zamian dostajemy same profity. Najważniejszy – poprzez odpisy możemy sobie zaliczać w koszty środki odkładane na inwestycje i mamy tu na myśli dosłowne odkładanie – na specjalnym rachunku bankowym. Ważna sprawa – środki musimy wydać w dwa lata, no może trzy jeżeli się postaramy i o to poprosimy. Tylko trzeba pamiętać, że efektów takich inwestycji amortyzować nie można… a że elitarność klubu jest naprawdę wyjątkowa to trzeba pamiętać, że jeżeli korzystaliśmy z jakiejkolwiek pomocy de minimis, to niestety może się ona wykluczyć z odpisami, które również są taką pomocą…
Ale co tam problemy… teraz musimy tylko z roku na rok inwestować więcej – w wymiarze dwuletnim o 15%, a czteroletnim – 33% – dla jednych dużo, dla drugich mało. Jest tu jednak haczyk – inwestować możemy tylko i wyłącznie w fabrycznie nowe środki trwałe. Klub elitarny więc ma być ładnie i nowocześnie! Nie stać Cię? Nie ma problemu – trzeba po prostu płacić ludziom o 20% więcej i spokój. Ale o planach opcyjnych trzeba zapomnieć, bo wtedy nasi pracownicy staną się wspólnikami, a tym samym ich pensje nie będą tymi dobrymi pensjami. Widać więc, że rozwiązanie szyte typowo pod start-up’y, które chcą związać ze sobą pracowników akcjami, a więc płacąc im nadzieją na przyszłe profity.
Wracając do startupów – logika systemu jest dość przewrotna. Nie wolno osiągać dochodów biernych z np. praw własności przemysłowej i praw autorskich. Na początek trzeba się dobrze zastanowić czym rzeczone prawa własności przemysłowej są, bo raczej czymś szerszym niż prawem z rejestracji wzoru przemysłowego. Teoretycznie może tu się przecież kryć wszystko to, co podlega pod IP Box… tylko, że stwierdzenie tego wprost byłoby zbyt oczywiste jak na nasze standardy. Ale wracając do sedna – jeżeli zaczniemy czerpać ponad połowę naszych przychodów z licencjonowania efektów naszej pracy intelektualnej, to niestety z Klubu Estończyków wylecimy. Jaki z tego wniosek? To nie klub dla zbyt innowacyjnych. Trzeba się trzymać peletonu. Uważać też trzeba na transakcje z podmiotami powiązanymi. Te również mogą nas wykluczyć z klubu, chyba że wykażemy, że z tymi transakcjami wytwarzana jest „nieznikoma” wartość dodana pod względem ekonomicznym. Niezaprzeczalnie precyzyjne określenie. To chyba zaczyna być ten moment, kiedy zaczynamy marzyć o tym, żeby w naszej rosyjskiej ruletce bęben ustawiony był tak żeby wystrzelić… na pewno oddanie strzału byłoby prostsze niż rozwikłanie tych dylematów…
A okazuje się że pocisków w magazynku jest więcej. Brakuje Państwu środków na działalność? To pamiętajcie, żeby czasami nie szukać ich na regulowanym rynku obligacji. Oczywiście zakaz nie został zapisany wprost. Musimy się domyśleć, że skoro klub Estończyków jest dostępny tylko dla podmiotów nie stosujących MSRów, to emisja papierów na giełdę z klubu nas wyrzuci, bo na MSRy będziemy musieli przejść.
Pamiętajmy też, że to klub elitarny – wstęp mają do niego tylko wybrani. A ochrona nie wpuszcza tu takich, którzy otrzymali aporty przekraczające 10.000 EUR. Podobnie takich, którzy się z kimś połączyli albo wcześniej podzielili. Wtedy należy stanąć w dwuletniej kolejce oczekiwania na wejście do klubu.
A elitarność klubu naprawdę czuć od wejścia. Siadamy w nim, rozglądamy się i widzimy, że prawie nikogo tu nie ma. Sporo nas kosztowało to wejście, ale w sumie warto było. Musimy tylko ustalić czy płacimy podatek 15 czy 25% czy może stawki te są obniżone o 5%, jeżeli wyjątkowo zaszaleliśmy przy inwestycjach. Do tego monitorować terminy zapłaty pięciu rodzajów podatków klubowych – a niektóre przypadają na 20 dzień miesiąca inne znów na koniec miesiąca. Do tego kwestia samego miesiąca – niektóre przypadają na siódmy miesiąc, inne na trzeci. Problem już tylko w tym, że czasami jest to miesiąc w trakcie roku, czasami po roku a czasami wreszcie miesiąc po miesiącu od jakiegoś zdarzenia. Naprawdę proste reguły.
Musimy też przestrzegać kilku jeszcze prostszych zasad – pamiętać, że każda kolejka (inwestycja) ma być o odpowiednio 15, 20 albo 30% większa od poprzedniej (i nie pomylić się która o ile), cały czas analizować stan portfela, żeby nie musieć finansować się obligacjami, a jak poznamy kogoś fajnego i postanowimy się z nim połączyć, to nic złego się nie stanie, o ile… też jest klubowiczem.
Nie wiem czy ktoś dotrwał do końca… wszystkiego tu nie wymieniam, bo żaden umysł tego nie przyjmie. Trzeba przyznać, że autorom udało się coś niezwykłego – wymyślili najbardziej skomplikowane uproszczenie świata i to działające dokładnie jak rosyjska ruletka na sterydach – zamiast magazynku z jednym pociskiem, u nas jest on pełen…